X-Wing jest, jaki każdy widzi

Po tym jak zbudowałem dla BrickVault całą klasyczną czwórkę TIE – Fighter, Interceptor, Advanced i Bomber, X-Wing był tylko kwestią czasu. Odkładałem go na później głównie dlatego że to dość nudny statek i prosty, w końcu zrobiło go tyle osób, w tym wiele świetnie – dmac z polskiej sceny afolskiej na ten przykład, i Inthert z tej nieco mniej polskiej. Zabierałem się za niego z niechęcią, bo o ile co do „taja” miałem jakiś tam pomysł i lubię ten statek, to X-Winga zacząłem robić nieco bardziej z przymusu niż dlatego że chciałem.

Dobrze że ten przymus się pojawił, bo mogę wszem i wobec ogłosić że X-Wing pod względem złożoności konstrukcji i wyzwań dla budowniczego LEGO zajmuje dumne pierwsze miejsce. Poważnie. Jak ktoś uważa że zbudował już wszystko i nic go nie zaskoczy, proponuję zbudować dobrego X-Winga.

Pozwólcie że pominę fabularny opis tego myśliwca. X-Wing jest jak definicja konia w jednej z pierwszych encyklopedii: Taki, jak każdy widzi.

Zamiast tego przejdźmy przez czteromiesięczny proces budowania go. Zaczęło się niewinnie:

Panowie z BrickVault koniecznie chcieli przeszklony kokpit a nie z flexów, bo wszystkie inne rzeczy też mają z przeszklonym i wygląda to dobrze. Ja upierałem się na kokpit z flexów, bo nie ma właściwej szybki. Nie wiem jak to jest, ale w LEGO chyba uparli się żeby nie wypuścić właściwego elementu. Najpierw zrobili, w 1998, szybkę która ma właściwą szerokość z przodu, ale niewłaściwą na górze. Teraz w 2015 czy tam 16tym wypuścili taką która na górze jest jak trzeba, ale za to z przodu za wąska. No i jest to pierwszy punkt gdzie się oryginalny X-Wing z klockowym rozjedzie: nochal musi się rozszerzać, a w oryginalnym się nie rozszerza. Co zrobić? Zrobiłem więc jak umiałem, przy okazji starając się aby było gładko. Wszyscy wcześniej albo mają na nosach swoich X-Wingów study albo zębate krawędzie z kafli, fuj.

Z klocków też wyszło spoko. W ogóle, wiecie jaki w przekroju powinien być nos X-Winga? O taki:

Nie prostokątny, nie sześciokątny, nie owalny ani nie normalny w żaden sposób, tylko o taki. Na górze zaokrąglony, po bokach ciut powinno wystawać, a dół gładki być też nie może, no bo przecież. Komuś w ILM (studio produkujące modele) się zdrowo popłynęło. Nic to, udało się to zrobić, przynajmniej jako tako, idę więc dalej.

Tylko ten nieszczęsny czubek… z przodu powinien być szeroki na 1, z tyłu na 2, na środku mieć wgłębienie, do tego pochylony. No nie ma takiego klocka żeby to zrobić jak trzeba.

Teraz ten cały bałagan ze szkicu wyżej musi przejść w miarę regularny heksagon, i ze zwężającego ma się stać równoległy, a na tym wszystkim trzeba osadzić nijak niepasującą szybkę. Spoko.

 

Zacząłem prototypować mechanizm otwierania skrzydeł. To jest w ogóle ciekawe, bo lewe dolne skrzydło jest połączone na sztywno z prawym górnym i druga para tak samo. Mamy więc ten heksagon który i tak się ledwo trzyma przez cały SNOT w środku, a teraz trzeba do tego włożyć skrzynkę przekładniową żeby dało się skrzydła otwierać i zamykać. Ten konkretny mechanizm nie działał jak należy – zacinał się, i w skrajnej pozycji wysadzał dolne fragmenty obudowy kadłuba.

Tu widać alpejskie kombinacje z pokryciem kadłuba od spodu, z zachowaniem tylu kątów ile się dało, wyrzutniami torped, kółkiem do sterowania skrzydłami i Bóg jeden wie czym jeszcze. Kółko jest od spodu, bo pomysł był taki aby z podstawki wychodziła ośka która wchodziłaby do skrzynki przekładniowej i można by sterować skrzydłami z podstawki. Później napiszę jak to wyszło, na tym etapie mogę tylko powiedzieć że to było oczywiste, że to zadziała, no bo dlaczego nie? Skoro da się kręcić kółkiem i działa, no to zadziała i przez ośkę, prawda?

Nawet jakoś to wygląda. niby się za często od spodu modelu nie ogląda, ale nie lubię jak od spodu jest brzydko. Tym bardziej ze jest w planach wysuwane podwozie.

 

Tu walczyłem z profilem nosa. Jak nie za mały kąt między szybą kokpitu a nosem, to za duży, albo znowu ten czubek wygląda jak u sępa… tak źle tak nie dobrze.  Na tym dolnym zdjęciu jest najlepiej jak potrafiłem, i myślę że na tej „budzie” lepiej nie będzie. Tak też zostało do wersji końcowej, nie licząc jakiś tam minimalnych poprawek.

 

Tylne nóżki! Pokrywy nie są zbyt piękne, ale dają radę, a całość nie psuje zanadto mechanizmu skrzydeł. Tu się udało od razu i nie wracałem do tego później.

Miałem dość zacinającego się mechanizmu skrzydeł i zrobiłem nowy. W czasach kiedy istnieje przynajmniej sto udanych, fanowskich X-Wingów z LEGO, z czego połowa wykorzystuje mechanizm Intherta, trudno było wymyślić coś nowego. Inthertowy mechanizm średnio mi leżał bo skrzydła się słabo na nim trzymają, choć sam mechanizm działa dobrze. Zrobiłem więc, po paru tygodniach kombinowania, taki wynalazek jak powyżej, i jak mało z czego, jestem z niego dumny. Działa, jest zmontowany bokiem, a więc solidnie, mieści się cały w 6 studach długości – o 2 mniej niż u Intherta, i nie wykorzystuję jakiś szczególnie rzadkich elementów.

  

No i tu zaczęły się schody. X-Wing jest, gdzieniegdzie łaciaty bo czekałem na klocki, ale nie wyglądał właściwie. To jest paskudny objaw, bo nie znałem przyczyny, ale wiedziałem że coś jest nie tak…

Aha!

Tył kokpitu się zupełnie inaczej zwęża ku górze:

…no to działamy.

Od teraz nos trzyma się od góry tylko na kaflach wetkniętych w tzw. „clipy”. Szaleństwo… ale wiecie, że to działa całkiem nieźle?

Przy okazji zrobiłem podstawkę, i okazało się że tak jak kółkiem kręcić można i skrzydła otwierają się, to przez podstawkę ukręcić można co najwyżej ośkę. Klockowe osie są zbyt giętkie, dlatego że mechanizm skrzydeł musi mieć duży opór, aby skrzydła nie obracały się same z siebie. I o ile palcem kręcąc kółkiem nie ma problemu, tak przez długą ośkę już dobrze nie jest. Odpuściłem więc kręceniu przez podstawkę, obróciłem skrzynkę przekładniową, wyprowadziłem sterowanie do góry i… musiałem wszystko od spodu przerobić, bo niby mała zmiana, a pociągnęła za sobą masę zmian.

 

I cacy! Teraz dopiero dla mnie wygląda to jak X-Wing. Coś co miało być prostym nudnym x-wingiem okazało się chyba najfajniejszym wyzwaniem budowniczym jakie miałem od lat. Przerośnięty star destroyer? Wielki, ale w gruncie rzeczy prosty; główne wyzwanie było inżynieryjne, aby trzymał się kupy. Dwugłowy aniołek z Castlevanii? Jak zwykle problem z cyckami, ale poza tym proste. Cywilne latadełka? Okej, jedno z nich sprawiło mi co najmniej tyle samo problemów z ogólną bryłą co X-Wing, ale nie ma rozkładanych skrzydeł czy wzajemnie wykluczających się – w klockach – założeń.

Pozostała robota to wykończeniówka: tył, wnętrze kokpitu, przygotowania pod instrukcje no i warianty kolorystyczne. Takie tam. Od tego momentu zaczęła się nudniejsza część roboty czyli mapowanie pod instrukcje.

 

Ostatecznie stanęło na trzech wariantach kolorystycznych:

…i moim własnym, będącym czymś pomiędzy czystym białym wariantem, a zużytym wariantem z bitwy o Yavin.

Szanujcie poczciwego X-Winga. To jedno z najciekawszych wyzwań do zbudowania z LEGO jakie istnieją.