We salute you

Był rok 1990. Szkoła podstawowa. Moja muzyczna edukacja właśnie kończyła etap „Modern Talking i Europe” i zaczęła odkrywać nowe terytoria w postaci polskich i zagranicznych zespołów rockowych i „rockowych”.

Pewnego pięknego dnia kolega przyniósł z wypożyczalni płyt CD (! tak istniało kiedyś taka instytucja) krążek The Razors Edge z bardzo intrygującym logo z piorunem. Po odpaleniu pierwszej piosenki – Thunderstruck – wiedzieliśmy, że AC/DC to jest wszystko co dorastającemu fanowi muzyki wystarczy do życia. Gitarowo, głośno, szybko. Świat nie był już taki sam.

Kolejne lata to poszukiwanie następnych płyt, a właściwie kaset z nagraniami. Szukanie jakichkolwiek informacji o zespole, tekstów piosenek i zdjęć, co w czasach przedinternetowych było nie lada wyzwaniem. Pochłanianie kolejnych utworów, kłótnie kto lepiej śpiewa – Bon, czy Brian, riffy na powietrznej gitarze. Człowiek doroślał, zamiłowania muzyczne zmieniały się, ale młodzieńcza miłość do AC/DC nadal pozostawała żywa. Były płyty lepsze i gorsze, i choć grane jak to mówią niektórzy „na jedno kopyto”, to ciągle tak samo rozgrzewały rock’and’rollowe serce.

Tydzień temu po raz kolejny AC/DC zagrali w Polsce. Dla fana tego zespołu to niezapominanie przeżycie. Patrząc chłodnym okiem szaleńczy występ 70-letnich dziadków, tarzających się po scenie i skrzeczących do mikrofonu ciągle tą samą piosenkę nie jest czymś wybitnym. Jednak fan australijskiego zespołu nie patrzy chłodnym okiem. On chłonie zespół całym sobą, drze się na cały głos przy każdej piosence i przez dwie godziny koncertu jest w muzycznym niebie.

Budowanie z klocków to przejaw twórczości, a ona napędzana jest emocjami. Dałem upust mojemu pokoncertowemu entuzjazmowi w poniższej scence. Zbudowałem AC/DC w składzie z poprzedniego koncertu na warszawskim Bemowie: Angus i Malcom Young (gitary), Brian Johnson (wokal), Cliff Williams (bas) i Phil Rudd (perkusja).

AC/DC – We salute you!

Dwie lokomotywy zespołu: Brian i Angus.

A reszta zespołu jest w galerii: link do galerii